Parę słów o tym, jak doświadczyć pustki w XXI wieku, czyli przygoda w komorze deprywacyjnej.

Żyjemy w dziwnych czasach. Jedni narzekają, że cywilizacja chyli się ku upadkowi, a drudzy cieszą się, że jesteśmy już tak rozwinięci, że niedługo polecimy wraz z Elonem Muskiem jeździć samochodami TESLA po marsjańskich autostradach. Niezależnie od tego do której ze skrajności jest nam bliżej, wspólne dla wszystkich ludzi żyjących w dużych miastach jest to, że doświadczamy bardzo dużej ilości bodźców. Nie mam pojęcia w jaki sposób IBM liczy ilość informacji na świecie, ale ich mądrzy pracownicy doszli do wniosku, że 90% danych, które zostały stworzone przez naszą rasę zostało wygenerowanych przez ostatnie dwa lata. Oznacza to, że jesteśmy nimi wprost zalewani. Wchodzimy na jeden ze znanych portali internetowych, a tam setki newsów i błyszczące reklamy. Idziemy do galerii handlowej, w której każda rzecz krzyczy do nas, aby być kupiona. Światła, zapachy, dźwięki i ocierający się o nas ludzie w metrze. W dwóch słowach: dużo bodźców. Czasem może pojawić się krótka refleksja, co by się stało, gdyby nic nie było? Z pomocą może przyjść nam Tomasz Iwanca AKA Grubson, który śpiewa o tym w jednym ze swoich utworów lub wynalazek miłego starszego pana, który bardzo lubił czapki z sierści szopa pracza, czyli Johna Cunninghana Lilly.

John Lilly był amerykańskim psychologiem, który w latach 50 XX wieku postanowił sprawdzić zasadność twierdzenia współczesnych wtedy behawiorystów, którzy mówili, że mózg w momencie kiedy nie doświadcza bodźców z zewnątrz wyłączy się. W tym celu zbudował specjalny zbiornik, który wypełnił wodą o temperaturze 35 stopni Celsjusza, wypełnił dużą ilością soli i wypełnił dźwiękoszczelnym materiałem. Wystarczyło wejść do środka, aby już po kilkunastu minutach doświadczać głębokiego odprężenia całego ciała i umysłu. Teza o wyłączaniu się mózgu w takiej nicości okazała się być nie prawdziwa, a wręcz zupełnie przeciwna do doświadczeń niektórych ludzi. Przy dłuższym pobycie w komorze ich zgłodniałe bodźców mózgi zaczęły je same produkować. Niektórzy mówili o pięknych dźwiękach i kolorowych obrazach, a znalazły się nawet takie osoby, które twierdziły, że podczas przebywania w komorze doświadczają wychodzenia poza własne ciało.

Moje pierwsze doświadczenie przebywania w komorze derywacyjnej miało miejsce cztery lata temu. Doskonale pamiętam jak zamknąłem za sobą małe drzwiczki i rozejrzałem się po tym małym pokoiku. Woda sięgająca do połowy łydki rzeczywiście była ciepła, w powietrzu unosił się charakterystyczny zapach soli, a wszystko mieniło się dość psychodelicznym niebieskim światłem z paru LEDowych lampek zamontowanych na dnie. Miałem do wyboru, czy chcę słuchać relaksującej muzyki, czyli delfinich pisków i pluskania egzotycznej rzeczki, czy może chce być w całkowitej ciszy oraz ciemności. Tuz po zgaszeniu światła poczułem w sobie, chyba najlepsza mieszankę, która może towarzyszyć w doświadczaniu czegoś nowego, czyli ogromnej ciekawości i strachu przed nieznanym. Po paru próbach szukania najwygodniejszej pozycji postanowiłem poddać się wyporności i zastygłem bez ruchu. Już po jakichś kilkunastu minutach (ciężko jest określić upływ czasu) praktycznie nie czułem mojego ciała. Nic nie słyszałem, nic nie widziałem oraz nie byłem w stanie określić, gdzie jest moja ręka, a gdzie noga. Czułem się bardzo przyjemnie w tej ciepłej przytulnej pustce, aż w pewnym momencie pomyślałem, że warto by było wykorzystać ten czas. Spróbowałem wytężyć mój wzrok, żeby coś zobaczyć. Już po paru sekundach z głębokiej czerni zaczęła wyłaniać się czerwień i zataczać coraz to szersze okręgi. Co ciekawe pomimo dość znacznej zmiany bodźców nie pojawiały się myśli, za to zacząłem czuć pewien rodzaj ekstazy. Ta kolorowa zabawa trwała pewnie kolejne kilkanaście minut, aż w mojej głowie zaczęły się pojawiać myśli związane z codziennością. Krążyły wokół tego na czym się skupiam w życiu oraz z kim spędzam czas. Starałem się nimi nie kierować w jakikolwiek sposób. Chciałem się w pełni poddać temu co się dzieje w środku mnie. Temu wszystkiemu towarzyszyło (dziwne dla mnie wtedy) głębokie poczucie spokoju i zrozumienia. Tak jakby jakiś mądry i wyrozumiały człowiek opowiadał mi o moim życiu. Niestety, ten czas dobiegł końca o czym poinformowały mnie dobiegające z głośników pluskające strumyki. Bardzo powoli wyszedłem z kabiny i intuicyjnie zamiast pójść się najpierw umyć poszedłem przed lustro. Pamiętam bardzo dokładnie to ogromne zdziwienie, kiedy patrzyłem na siebie. Dziwiłem się, że mam ciało. Tak jakby podczas godziny leżenia w komorze, ktoś wyłączył mi przekonanie o posiadaniu ciała. Wyszedłem stamtąd bardzo zrelaksowany co utrzymywało się jeszcze przez cały dzień. Teraz, gdy patrzę na to doświadczenie z perspektywy kilku lat mam wrażenie, że było to jedno ważniejszych doświadczeń na mojej drodze poznawania siebie. Pokazało mi, że mądrość można nie tylko znaleźć w książkach i w innych ludziach, ale przede wszystkim w sobie. Tylko, żeby ona się pojawiła należy stworzyć dla niej odpowiednie warunki. Jak sprawić, żeby była ona cały czas? Tego nie mam pojęcia. Pewnie kiedyś będę bardzo stary i będę wiedział. Mam nadzieję.

            Przebywanie w komorze derywacyjnej może przyciągać z bardzo różnych powodów. Jedni cenią sobie relaksację całego ciała, a dla drugich ważny jest wgląd w siebie. Niezależnie od tego co jest dla Ciebie ważne, bardzo zachęcam do spróbowania. Może będzie to dla Ciebie po prostu godzina nic nie robienia, a może bardzo ważny czas odpoczynku od tych wszystkich złowieszczych bodźców naszej cywilizacji.